Wiecie, jak to jest, gdy chce się ukryć przed facetem, którego nie chcecie widzieć? No właśnie. Jak na złość wszędzie go pełno. A jeśli do tego dodać fakt, że potrafi mnie namierzyć gdziekolwiek się znajdę, to już kompletna katastrofa.
Thomas, mój były facet, pracuje w Ministerstwie Magii, więc pociągając za sznurki, może mnie odnaleźć. I dlatego właśnie od kilku dni ukrywam się wśród mugoli. Ja wiem, że powinnam z nim porozmawiać i wyjaśnić wszystko, ale przecież która normalna kobieta jest spokojna, gdy widzi swojego ukochanego w objęciach innej? No właśnie.
Szłam właśnie na przystanek autobusowy, dzierżąc w dłoni bilet i zastanawiałam się, czy będę jechała mugolskim odpowiednikiem Błędnego Rycerza. Niedaleko znaku informującego, że znajduje się tu przystanek stała tylko jedna osoba. Kiwnęłam jej głową na powitanie i wróciłam do swoich rozmyślań. Cóż, nie dane było mi cieszyć się swoimi sprawami, bo zza zakrętu wyjechał autobus z liczbą 150 na przedzie. Przez chwilę się zastanowiłam i już wiedziałam, że powinnam do niego wejść. Kobieta obok mnie zrobiła to samo. Już miałam podpatrzeć, co się robi z tym biletem, ale ona... Po prostu usiadła na siedzeniu. No, ale... Czytałam, że trzeba skasować bilet! Ale jak? I dlaczego ona tego nie robiła?
Spoliczkowałam się w myślach i zaczęłam szukać przedmiotu, który z wyglądu będzie przypominał mi coś, co może skasować bilet. Kasownik? Skasacz? Przy oknie jakiś mężczyzna wkładał coś do takiego małego, prostokątnego czegoś. Po bliższych oględzinach już wiedziałam, że to właśnie tego szukałam! Stanęłam tuż za mężczyzną, modląc się w duchu, żebym nie musiała się aż tak męczyć, gdy wreszcie ta skomplikowana skrzyneczka była wolna.
Przełknęłam ślinę i podeszłam do niej. W myślach analizowałam ruchy mojego poprzednika i drżącymi dłońmi wsunęłam bilet do jedynej dziurki, jaka się tam znajdowała. Uff, udało się za pierwszym razem. Już w nieco lepszym humorze oparłam się o rurkę koło okna i spoglądałam na widoki.
Pojedyncze domy z dużymi podwórkami powoli ustępowały miejsca małym blokom, aż wreszcie istnym wieżowcom. Tylko trzydzieści minut, a krajobraz tak diametralnie się zmienił. Wysiadłam na docelowym przystanku i zamarłam. Na ławce siedział Andrew, przyjaciel Thomasa. Podniósł głowę i uśmiechnął się na mój widok, a ja... Po prostu spanikowałam. Uciekłam jak najszybciej, nawet nie oglądając się za siebie i nie patrząc, czy mnie goni. Potrącałam przechodniów, oddychałam zdecydowanie zbyt szybko, a w oczach pojawiły się łzy. Zatrzymałam się dopiero trzy ulice dalej. Oparłam się o ścianę budynku i pochyliłam głowę, by móc złapać powietrze.
Co się ze mną działo? Dlaczego tak bardzo się przejęłam tym widokiem? I jakim cudem mnie odnalazł, skoro odkąd się tu sprowadziłam, nie używałam magii? Nawet nie wiecie, jak było ciężko! Wszystko jest elektryczne, a przecież w świecie magii nie ma czegoś takiego! Przez dwie godziny uczyłam się, jak włączyć mikrofalówkę, żeby odgrzać sobie obiad. Nastawiłam jedzenie na następne dwie godziny przez przypadek i nie umiałam tego wyłączyć. Pierogi poszły z dymem. Na szczęście nie miałam alarmu włączonego, więc nikt nie przyjechał. Ale co się zestresowałam, to moje. Podobnie było z kuchenką. Ma w sobie coś, że nie muszę używać zapałek, tylko za pomocą prądu sama wytwarza ogień. Skomplikowane, ale szybko się nauczyłam. Chociaż zostanie mi pamiątka w kształcie koła na nadgarstku. Byłam nieuważna i poparzyłam się.
Potrząsnęłam głową, odganiając wspomnienia i uniosłam swój wzrok. Spoczął on na wielkim telebimie. Od początku mnie to fascynowało. Ja rozumiem ruchome zdjęcia, obrazy, ale to? Że się coś nagra na małej kamerze i odtworzy w tym wielkim czymś? To niedorzeczne, naprawdę! Rozejrzałam się dookoła i z ulgą stwierdziłam, że jestem blisko celu mojej wyprawy. Wielki sklep z dumną nazwą „Biedronka”. Jeszcze nie opanowałam zakupów przez internet, które są tak popularne, ale przecież to dziwne, że piszesz coś w kwadratowym pudełku, a oni ci to przywożą. Naprawdę dziwne. I że to niby działa? Na jakiej zasadzie? W środku siedzi jakaś wróżka, która spisuje to, co napisałam i leci do sklepu, gdzie przekazuje moją listę zakupów? Czy jak? No i niby jak oni mi to dostarczają? Tymi śmiesznymi rzeczami na kółkach? Zaraz, jak się one nazywały... Coś z samym jeżdżeniem. Samojeżdż? Nie... Samochód? Tak, właśnie! Samochód. Ale dlaczego tak, skoro on nie chodzi, tylko jeździ i ma koła?
No ale mniejsza z tym.
Rześkim krokiem weszłam do sklepu i szybko zrobiłam zakupy. Mimo że był dopiero ranek, to miałam serdecznie dość tego dnia. Przy kasie, jak zwykle zafascynowana, spoglądałam na zmieniające się liczby i byłam pełna podziwu dla ludzkiego geniuszu. To było takie słodkie - te jasne, zielone cyferki, które dodawały się odpowiednio!
— Dwadzieścia pięć, trzydzieści — wyrwał mnie z zamyślenia głos kasjerki.
Wyjęłam z portfela odpowiednią kwotę i podałam jej, a chwilę później wyszłam ze sklepu ze swoimi zakupami. Odetchnęłam głęboko, odpychając myśli o Thomasie gdzieś w kąt mojego umysłu. Miałam zamiar cieszyć się dzisiejszą piękną pogodą. No właśnie, miałam taki zamiar, bo na twarzy poczułam pierwsze krople deszczu, który momentalnie zamienił się w ulewę. Nie przeszłam nawet dwóch kroków, a byłam przemoknięta do suchej nitki. I co jeszcze? Czy mogło być gorzej?
Chciałam już to wykrzyczeć, ale zanim otworzyłam usta, przejechała obok mnie śmieciarka, ochlapując mnie wodą z kałuży, z wczorajszego deszczu. Załamana, spuściłam ramiona i wolnym krokiem powlokłam się do przystanku. Już nie przejmowałam się niczym, nawet Thomasem czy Andrew. To takie niesprawiedliwe, że wszystko trafia na mnie w jednej chwili! Dojście do celu zajęło mi kilkanaście minut. Znudzonym i jednocześnie zrezygnowanym wzrokiem patrzyłam na samochody i byłam naprawdę zdziwiona, bo przecież to dziwne. Oni stoją na ulicy, jeden za drugim, nie mogą przejechać, czekają bardzo długo, zanim dojadą do celu, a my... My po prostu wsiadamy na miotły albo wchodzimy do kominka, ewentualnie jeździmy Błędnym Rycerzem! I nigdy nie tworzą się korki. O, mamy jeszcze świstoklik, ale i on jest bezproblemowy, jeśli chodzi o takie sprawy.
Chciałam już to wykrzyczeć, ale zanim otworzyłam usta, przejechała obok mnie śmieciarka, ochlapując mnie wodą z kałuży, z wczorajszego deszczu. Załamana, spuściłam ramiona i wolnym krokiem powlokłam się do przystanku. Już nie przejmowałam się niczym, nawet Thomasem czy Andrew. To takie niesprawiedliwe, że wszystko trafia na mnie w jednej chwili! Dojście do celu zajęło mi kilkanaście minut. Znudzonym i jednocześnie zrezygnowanym wzrokiem patrzyłam na samochody i byłam naprawdę zdziwiona, bo przecież to dziwne. Oni stoją na ulicy, jeden za drugim, nie mogą przejechać, czekają bardzo długo, zanim dojadą do celu, a my... My po prostu wsiadamy na miotły albo wchodzimy do kominka, ewentualnie jeździmy Błędnym Rycerzem! I nigdy nie tworzą się korki. O, mamy jeszcze świstoklik, ale i on jest bezproblemowy, jeśli chodzi o takie sprawy.
Wiedziałam już, że aby dotrzeć do mojego mieszkania, muszę wsiąść w autobus linii 150, więc czekałam na niego. I znowu, na moje nieszczęście, następny był za około dwadzieścia minut, ponieważ poprzedni odjechał niecałą minutę temu. Oparłam się o bok przystanku, ignorując całkowicie padający na mnie deszcz.
Nagle widok na drogę zasłoniły mi dwie osoby. Spojrzałam w górę i głośno przełknęłam ślinę. Davis i Fred, przyjaciele Thomasa.
Nagle widok na drogę zasłoniły mi dwie osoby. Spojrzałam w górę i głośno przełknęłam ślinę. Davis i Fred, przyjaciele Thomasa.
— No cześć... — powiedziałam, siląc się na przyjazny ton.
Nawet nie odpowiedzieli, tylko wzięli mnie pod ramiona i zaczęli mnie ciągnąć w stronę parku.
— No panowie... Przecież się znamy, prawda? Dam wam... Kupon do myjni samochodowej! Promocja, mycie i woskowanie auta za połowę ceny! Albo kupon na ciasteczka! — próbowałam ich przekupić.
Na wieść o słodyczach w oczach Freda dostrzegłam chwilę wahania, która zaraz zniknęła. Twardo ciągnęli mnie w stronę środka parku, gdzie pewnie nikogo nie będzie. Wiedziałam, że nie uda mi się wymknąć. Ci dwaj wyglądali jak jacyś ochroniarze - napakowani aż ubrania pękały, a siły mieli naprawdę dużo. Nim się zorientowałam, stałam swobodnie pod drzewem. Spojrzałam w dół i zauważyłam brak reklamówki.
— Gdzie, do jasnej ciasnej, są moje zakupy? — warknęłam zła.
Tego tylko brakowało, żebym wydała pieniądze na marne.
— Eee... — zaczął jeden, a ja już wiedziałam, że nie doczekam się odpowiedzi.
— Dobra, daruj sobie... — mruknęłam.
Oparłam się o korę drzewa. Rośli mężczyźni zniknęli, a na ich miejscu pojawił się wysoki, średnio napakowany mężczyzna z bluzą z kapturem. Jęknęłam cicho, rozpoznając w nim Thomasa.
— Wiesz co? Nawet nie chcę wiedzieć, po co ta zabawa. Mam cię dość i idę stąd! — krzyknęłam i ruszyłam w stronę, z której zostałam przyciągnięta.
Nim zrobiłam krok, czułam, jak lecę na drzewo i jestem do niego przyciskana. Na swoich wargach poczułam usta mężczyzny. Przez chwilę przestałam myśleć. Taka prosta rzecz, a tyle uczuć. Miłość, strach, nienawiść, rozmarzenie. Oddawałam mu pocałunek, jednocześnie odpychając go od siebie. Nie wiedziałam dokładnie, co chcę zrobić, jednak on twardo mnie trzymał. Drżącymi dłońmi błądziłam po i tak już mokrej bluzie. Znałam jego ciało na pamięć, ale uczyłam się go na nowo.
— Thomas... — wyszeptałam.
— Alfi... — zamruczał, smyrając mnie nosem po policzku i szyi.
Uwielbiałam takie pieszczoty. Były przesiąknięte erotyzmem, ale jednocześnie bezpieczne w codziennym życiu.
— To naprawdę nic... Ona się na mnie rzuciła... Ja jej nie chciałem... — Wraz z jego wydychanym powietrzem wyczułam coś dziwnego. Jakby znajomy mi zapach.
— Czy ty piłeś...?
— Tak — stwierdził. — Więc teraz wiesz, że mówię prawdę.
— Ty idioto! Ty skończony kretynie! To ja tu się rażę prądem, bo nie wiem, jak coś działa, staram się ukryć, próbuję przekonać wąż ogrodowy, że celem są kwiatki, a nie ja, do tego ta cała kosiarka, czy jak to się tam nazywa, o mało nie zniszczyła mi butów, bo ty nie wpadłeś na to wcześniej?! — Zaczęłam bić go po piersi. — Ja tu narażam życie, a ty co?!
— A ja Cię kocham — odpowiedział, po prostu całując mnie delikatnie.
Ach... Słodkie pocałunki to jedyne, czego potrzebuję do rozpłynięcia się.
— I...?
— I w domu czeka na Ciebie duża czekolada...
— I...?
— I kilka puszek kukurydzy...
— To na co czekamy? — zapytałam raźno. Wizja kukurydzy mnie pokonała.
— Na ciebie, moja droga. — Pogłaskał mnie po moich przemokniętych włosach.
Merlinie, mówiłam już, że kocham twoje opowiadania? ; 3
OdpowiedzUsuńOpis mugolskiego świata od strony czarodziejów - perełka.
Gif i tak rządzi, omomomom *-*
UsuńJakie to fajne *-*
OdpowiedzUsuńfufufufufufufufufufufufu bleeee.
OdpowiedzUsuńmiłość, lovely
OdpowiedzUsuńa tak to genialne